Przywiązałem Dylana do drzewa, najmocniej i najlepiej jak potrafiłem. Byłem dość dobry w przywiązywaniu ludzi. Ot taka mała umiejętność, która z pozoru do niczego się nie przydaje. A w praktyce? Nawet cieszą się że ją mam.
- A więc czego chcesz? - maja siostra zadała pytanie, prawie warcząc. Mężczyzna spojrzał jej w oczy i wiedziałem, że nie było to spojrzenie uległego baranka.
- Ani mi się śni ci mówić! - krzyknął jej prosto w twarz. Cassandra przycisnęła sztylet do jego szyi, ale wiezień tylko się zaśmiał.
- Nie możesz mnie zabić. Inaczej nigdy nie dowiesz się co mnie tu sprowadziło! - uśmiechnął się bezczelnie w stronę mojej siostry, za co miałem ochotę walnąć go w twarz. Uznałem jednak że było by to głupie, zważywszy że jest on przywiązany do drzewa, a Cass przyciska mu nóż do szyi. Skończyłem go wiązać i zbliżyłem się do niego. Cass rzuciła mi szybkie spojrzenie, ale nie byłem pewien co wyrażało. Myślę że coś w rodzaju "uważaj". Spojrzałem zimnym wzrokiem prosto w oczy przybysza.
- Wiemy kim jesteś. Przybyłeś na rozkaz Pożeracza, a w takim razie jeśli tobie się nie uda przyśle następnych. Możliwe iż okażą większe zainteresowanie rozmową. - cedziłem słowa spokojnie. - Jak więc widzisz, spokojnie możemy cię zabić. Prędzej czy później i tak dowiemy się co knuje ten potwór. - skończyłem. Dylan spojrzał mi w oczy, próbując zobaczyć niepewność, strach czy zmartwienie. Niestety nie udało mu się to. Jeśli chciałem potrafiłem być naprawdę przekonujący. Mężczyzna napotkał więc spojrzenie prawie czarnych, nieugiętych i zimnych jak lód oczu. Dotarło do niego iż jesteśmy w stanie go zabić, jeśli nie powie nam po co tu jest. Dylan odwrócił wzrok.
- Na dobrze ... powiem wam. - powiedział zrezygnowanym tonem. Czy właśnie złamałem człowieka siłą spojrzenia?
- Zamieniam się w słuch. - rzuciłem nadal zimnym tonem, bezwiednie kładąc dłoń na rękojeści małego sztyletu, który trzymałem przy pasie. Czasami był równie użyteczny co miecz. No i mniej widoczny.
<Cass? Mały brak weny.>
poniedziałek, 17 sierpnia 2015
sobota, 15 sierpnia 2015
Od Cassandry CD Anubisa
Zerknęłam na strzałę, po czym w stronę Anubisa. Naprawdę ich nie poznawał? Przynajmniej takie wrażenie sprawiał. Przewinęliśmy się o każdy kontynent przy ucieczce, ale te pochodziły ze Steriolu. Naprawdę nie pamiętał, jak napadła na nas armia Zdobywców, licząca około 300 Naznaczonych? To akurat powinien pamiętać. Przypatrzyłam się przybyszowi. Nie wyglądał jak Zdobywca. W takim razie jak kto?, pomyślałam.
-Jasne, o ile on nie ustrzeli nas jak kaczki. - powiedziałam, sama zdobywając się na lekki uśmiech.
Odliczaliśmy sekundy. Czas ciągnął się niemiłosiernie, ale Zdobywca był coraz bliżej. Dziesięć... Jedenaście... Szczęście, że miałam przy sobie sztylet. W sumie, to zawsze mam go przy sobie. - pomyślałam.
Mężczyzna naciągnął cięciwę.
Wymieniliśmy się spojrzeniami i w tym samym momencie wyskoczyliśmy. Łucznik przez chwilę stał zdezorientowany, ale dosłownie przez sekundę. Jednym ruchem wycelował na mnie i wystrzelił. Jednak dzięki mojej zwinności i szybkości i tym pierwszym wspomaganym przez Avari, przeżyłam. Nie byłam nawet ranna. Przybysz zmienił swój cel i wycelował w Anubisa. Nie dojrzałam wszystkiego - tylko Anubisa leżącego na ziemi przygniecionego przez Ducha. Odetchnęłam. Ale nadal nie pozbyliśmy się problemu. Bez przemyślenia rzuciłam się na mężczyznę. Wiedziałam, co zrobić, żeby uderzenie było jak najsilniejsze. Facet padł bez tchu na ziemię. Ale wiedziałam, że nie umrze. Od takiego ciosu się nie umiera.
-Dzięki siostruś. - powiedział brat, o którym całkiem zapomniałam.
-Chyba trzeba go związać... Inaczej będzie sprawiał kłopoty. - powiedział.
I słusznie. Mężczyzna zaczął się poruszać. Wyprostowałam go kopniakiem, po czym przyłożyłam mu ostrze do gardła.
-Jeśli się ruszysz, poderżnę Ci gardło. - rzekłam w stronę mężczyzny.
Patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem. Ale gdy tylko zobaczył sztylet, natychmiast się ocknął.
-Nie zabijaj mnie! - krzyknął, patrząc na mą broń w ten sposób, że zrobił zeza.
Na mojej twarzy zajaśniał ironiczny uśmiech. Lubiłam, gdy ktoś tak mówi. Może nie byłam psychopatką, ale tak, lubiłam. Usłyszałam prychnięcie z mojej lewej strony.
-Masz wybór. - rzekłam do mężczyzny. On utkwił spojrzenie swoich zielonych oczu we mnie. - Albo będziesz grzeczny, albo umrzesz bolesną śmiercią. Najpierw poderżnę Ci gardło, a gdy jeszcze będziesz żył, mój zwierzoduch zje wszystkie Twoje wnętrzności.
On przestraszył się, i się nie odezwał. Przybliżyłam sztylet jeszcze bardziej, tak, że wystarczyłby jeden ruch, żeby go zabić. Ale najpierw musiałam go wysłuchać.
Anubis wpatrywał się w całą sytuacją z uśmieszkiem na twarzy.
-Idź po liny. Przywiążemy go do drzewa. - powiedziałam w jego stronę.
Bez zastanowienia ruszył.
Dlaczego do drzewa? Uznałam, że to może być dobry pomysł - w końcu z krzesła łatwiej się odwiązać, a tym bardziej uciec - krzesło jest niestabilne, może się przewrócić. A drzewo? Wątpiłam, żeby zdołał je złamać. To byłoby trudne, no chyba, że z pomocą słonia. Właśnie, zwierzoduch!, pomyślałam.
-Odsłoń rękawy. - rozkazałam.
-Ale...
-Już! - ruszyłam lekko bronią, żeby przypomnieć mu o zaistniałej sytuacji.
Odsłonił rękaw, a tam ukazał się tatuaż. Był to jeleń, jego zwierzoduch, w stanie uśpienia. Mężczyzna spojrzał tęsknym wzrokiem na tatuaż.
-Nawet o tym nie myśl. - rzekłam. - nawet, gdyby Ci się udało, Twój jelonek nie miałby żadnych szans z Avari i Duchem. Avari jak na potwierdzenie syknęła, a Duch ryknął.
Zobaczyłam Anubisa, idącego w naszym kierunku, z mocną liną.
-Rusz się. - rzekłam do niego, nadal z sztyletem przy jego gardle. Delikatnie cofnął się w tył na czworakach, po czym wstał.
Avari rzuciła się na niego, rycząc i demonstrując swoje solidne zęby.
-Zabierz ją ode mnie! - ryknął mężczyzna w moją stronę.
-Przywiąż go do drzewa, najmocniej jak potrafisz. - powiedziałam w stronę Anubisa.
Avari stała przy nim, sycząc zaciekle. Gdy Anubis już go przywiązał, ponownie przyłożyłam mu broń do gardła.
-A teraz mów, kim jesteś, skąd pochodzisz i czego chcesz. - rzekł Anubis zdecydowanym tonem. Duch podbiegł do nas i ryknął, jakby ostrzegawczo.
Zacmokałam.
-Nie ma takiej potrzeby, żeby udzielał odpowiedzi na te pytania. Nazywa się Dylan, pochodzi ze Steriolu.
I Anubis, i łucznik posłali mi zdziwione spojrzenia. Spojrzałam w stronę Anubisa.
-Nie pamiętasz go? To on zaatakował nas w Steriolu, razem z armią Zdobywców. On jest jednym z nich.
Anubis mruknął, jakby sobie przypominał.
-A Ty, panie chyba jednak nie tajemniczy, trzeba było ostrożniej dobierać strzały. Takimi posługują się sługusi Pożeracza.
Avari warknęła, jakby ostrzegając przed czymś, a Anubis nadal wiązał go coraz mocniej.
-A więc czego chcesz? - warknęłam w jego stronę.
<Anubis? Przykro mi, ale nie mamy szafy. ;c>
-Jasne, o ile on nie ustrzeli nas jak kaczki. - powiedziałam, sama zdobywając się na lekki uśmiech.
Odliczaliśmy sekundy. Czas ciągnął się niemiłosiernie, ale Zdobywca był coraz bliżej. Dziesięć... Jedenaście... Szczęście, że miałam przy sobie sztylet. W sumie, to zawsze mam go przy sobie. - pomyślałam.
Mężczyzna naciągnął cięciwę.
Wymieniliśmy się spojrzeniami i w tym samym momencie wyskoczyliśmy. Łucznik przez chwilę stał zdezorientowany, ale dosłownie przez sekundę. Jednym ruchem wycelował na mnie i wystrzelił. Jednak dzięki mojej zwinności i szybkości i tym pierwszym wspomaganym przez Avari, przeżyłam. Nie byłam nawet ranna. Przybysz zmienił swój cel i wycelował w Anubisa. Nie dojrzałam wszystkiego - tylko Anubisa leżącego na ziemi przygniecionego przez Ducha. Odetchnęłam. Ale nadal nie pozbyliśmy się problemu. Bez przemyślenia rzuciłam się na mężczyznę. Wiedziałam, co zrobić, żeby uderzenie było jak najsilniejsze. Facet padł bez tchu na ziemię. Ale wiedziałam, że nie umrze. Od takiego ciosu się nie umiera.
-Dzięki siostruś. - powiedział brat, o którym całkiem zapomniałam.
-Chyba trzeba go związać... Inaczej będzie sprawiał kłopoty. - powiedział.
I słusznie. Mężczyzna zaczął się poruszać. Wyprostowałam go kopniakiem, po czym przyłożyłam mu ostrze do gardła.
-Jeśli się ruszysz, poderżnę Ci gardło. - rzekłam w stronę mężczyzny.
Patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem. Ale gdy tylko zobaczył sztylet, natychmiast się ocknął.
-Nie zabijaj mnie! - krzyknął, patrząc na mą broń w ten sposób, że zrobił zeza.
Na mojej twarzy zajaśniał ironiczny uśmiech. Lubiłam, gdy ktoś tak mówi. Może nie byłam psychopatką, ale tak, lubiłam. Usłyszałam prychnięcie z mojej lewej strony.
-Masz wybór. - rzekłam do mężczyzny. On utkwił spojrzenie swoich zielonych oczu we mnie. - Albo będziesz grzeczny, albo umrzesz bolesną śmiercią. Najpierw poderżnę Ci gardło, a gdy jeszcze będziesz żył, mój zwierzoduch zje wszystkie Twoje wnętrzności.
On przestraszył się, i się nie odezwał. Przybliżyłam sztylet jeszcze bardziej, tak, że wystarczyłby jeden ruch, żeby go zabić. Ale najpierw musiałam go wysłuchać.
Anubis wpatrywał się w całą sytuacją z uśmieszkiem na twarzy.
-Idź po liny. Przywiążemy go do drzewa. - powiedziałam w jego stronę.
Bez zastanowienia ruszył.
Dlaczego do drzewa? Uznałam, że to może być dobry pomysł - w końcu z krzesła łatwiej się odwiązać, a tym bardziej uciec - krzesło jest niestabilne, może się przewrócić. A drzewo? Wątpiłam, żeby zdołał je złamać. To byłoby trudne, no chyba, że z pomocą słonia. Właśnie, zwierzoduch!, pomyślałam.
-Odsłoń rękawy. - rozkazałam.
-Ale...
-Już! - ruszyłam lekko bronią, żeby przypomnieć mu o zaistniałej sytuacji.
Odsłonił rękaw, a tam ukazał się tatuaż. Był to jeleń, jego zwierzoduch, w stanie uśpienia. Mężczyzna spojrzał tęsknym wzrokiem na tatuaż.
-Nawet o tym nie myśl. - rzekłam. - nawet, gdyby Ci się udało, Twój jelonek nie miałby żadnych szans z Avari i Duchem. Avari jak na potwierdzenie syknęła, a Duch ryknął.
Zobaczyłam Anubisa, idącego w naszym kierunku, z mocną liną.
-Rusz się. - rzekłam do niego, nadal z sztyletem przy jego gardle. Delikatnie cofnął się w tył na czworakach, po czym wstał.
Avari rzuciła się na niego, rycząc i demonstrując swoje solidne zęby.
-Zabierz ją ode mnie! - ryknął mężczyzna w moją stronę.
-Przywiąż go do drzewa, najmocniej jak potrafisz. - powiedziałam w stronę Anubisa.
Avari stała przy nim, sycząc zaciekle. Gdy Anubis już go przywiązał, ponownie przyłożyłam mu broń do gardła.
-A teraz mów, kim jesteś, skąd pochodzisz i czego chcesz. - rzekł Anubis zdecydowanym tonem. Duch podbiegł do nas i ryknął, jakby ostrzegawczo.
Zacmokałam.
-Nie ma takiej potrzeby, żeby udzielał odpowiedzi na te pytania. Nazywa się Dylan, pochodzi ze Steriolu.
I Anubis, i łucznik posłali mi zdziwione spojrzenia. Spojrzałam w stronę Anubisa.
-Nie pamiętasz go? To on zaatakował nas w Steriolu, razem z armią Zdobywców. On jest jednym z nich.
Anubis mruknął, jakby sobie przypominał.
-A Ty, panie chyba jednak nie tajemniczy, trzeba było ostrożniej dobierać strzały. Takimi posługują się sługusi Pożeracza.
Avari warknęła, jakby ostrzegając przed czymś, a Anubis nadal wiązał go coraz mocniej.
-A więc czego chcesz? - warknęłam w jego stronę.
<Anubis? Przykro mi, ale nie mamy szafy. ;c>
piątek, 14 sierpnia 2015
Od Anubisa CD Cassandry
Schylony obróciłem głowę i dostrzegłem postać między drzewami. Instynktownie odskoczyłem z miejsca w którym stałem. Zaraz potem wbiła się tam strzała. Miała brązowe drzewce, grot w kształcie liścia z ząbkowaną krawędzią i końcówki lotek zabarwione na czerwono. Nigdy jeszcze nie spotkałem się z taką bronią, bo trzeba wam wiedzieć że każdy łucznik ma charakterystyczne strzały, które czasami mają cechy wspólne z krajem jego pochodzenia, miastem czy jakąś grupą do której dany człowiek należy. To że nie skojarzyłem strzały, jeszcze niczego nie oznaczało. O wiele gorzej gdyby moja siostra jej nie zidentyfikowała. Była łuczniczką i znała się na tych sprawach, bardziej niż ja. Rzuciłem jej szybkie spojrzenie.
- Za drzewa! -powiedziałem i pociągnąłem ją za sobą. Na szczęście nasze chatki były otoczone drzewami. Znajdowały się prawie na zupełnym odludziu, za co dziękowałem niebiosom. Przynajmniej było się gdzie ukryć. Przywarłem do pnia szerokiego dębu. Cass skryła się za sąsiednią rośliną. Nie miała przy sobie łuku, za co miałem ochotę ją udusić. Jak można wyjść z domu bez broni?! Gdyby nie cała ta sytuacja, pewnie bym jej za to suszył głowę. Niestety nie był to czas ani miejsce na uwagi względem broni.
- Cass ... nie masz przy sobie jakiejś broni? - szepnąłem w jej kierunku. Siostra wiedziała o co mi chodzi.
- Mam sztylet. - odparowała i wyciągnęła broń. Pokręciłem głową. Sztylet i miecz przeciwko strzałom? Zanim zdołamy dosięgnąć wroga będziemy wyglądem przypominać jeżozwierze, ze strzałami zamiast kolców. Oczywiście Duch skrył się w zaroślach, skąd był niewidoczny. Mądry kotek. Co w końcu poradzi tygrys przeciwko snajperowi? Przełknąłem ślinę i lekko wyjrzałem zza drzewa. Postać zbliżała się do nas. Teraz mogłem zauważyć iż był to mężczyzna, ubrany w brązowy strój z kapturem, który osłaniał jego twarz. Strzała była założona na cięciwę, lecz łuk nie był naciągnięty. Nic dziwnego - utrzymanie naciągniętego łuku nie jest łatwe i w końcu człowiek się zmęczy. A to da nam szansę. Ten facet był zawodowcem. Wiedział o co toczy się gra. Po prawdzie nie miałem zielonego pojęcia dlaczego akurat my. Oczywiście pochodzimy z bogatej rodziny, ale uciekliśmy dawno temu i wyglądamy jakbyśmy przeszli pół świata w tych samych ubraniach. Znaczy się ... ja tak wyglądam. Cassie jest w lepszej formie. Schowałem głowę za drzewo, żeby nie prowokować zakapturzonego.
- Siostruś, on się do nas zbliża. - przełknąłem ślinę. - Mam pewien plan. - powiedziałem. Zobaczyłem że Cassandra przewraca oczami. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę jakie są moje "genialne" plany. Ryzykowne, głupie, niedojrzałe i prawie zawsze coś idzie źle. Jednak to lepsze niż nic.
- Jaki plan? - zapytała. Spojrzałem nerwowo w stronę łucznika. Na szczęście nadal znajdował się poza zasięgiem mojego głosu.
- Idzie między nasze drzewa. Musimy zrobić to szybko. Jak tylko wyceluje w jedno z nas, musimy odskoczyć, a druga osoba zajdzie go od tyłu. Okey? - powiedziałem. To był chyba najmarniejszy plan w moim życiu. Nie czekaj ... pewnie będę miał mnóstwo okazji żeby wykazać się jeszcze gorszymi pomysłami. O ile przeżyję ...
- Jasne, o ile wcześniej nie ustrzeli nas jak kaczki. - zdobyłem się na drętwy uśmiech, gdy usłyszałem słowa siostry. Odliczaliśmy sekundy, kroki były coraz bliżej. Dobyłem z pochwy miecza. Miał piękną czarną rękojeść, owiniętą błyszczącą skórą. Zacisnąłem na niej moją dłoń. Czułem że miecz jest przedłużeniem mojej ręki, wiedziałem że tak powinno być, kiedy miecz jest dopasowany do właściciela. Myślę że podobnie było z łukami. Kroki rozległy się tuż przy nas. Naszych uszu doszedł dźwięk, którego nie można pomylić z niczym innym. Łucznik naciągał cięciwę. Odetchnąłem głęboko i skupiłem się. Rzuciłem siostrze spojrzenie i zgodnie kiwnęliśmy głowami, ściskając w rękach broń. Kiedy grot strzały pojawił się między drzewami, skoczyliśmy w przeciwne strony. Łucznik nagłym ruchem wycelował w Cass i strzelił. Nie widziałem gdzie trafiła strzała, ale nie usłyszałem krzyku siostry, więc to chyba dobry znak. Wyskoczyłem zza drzewa ... prosto na wymierzoną we mnie strzałę. Dojrzałem szyderczy uśmiech na twarzy mężczyzny, gdy ten zwolnił cięciwę. Choćby nie wiem co nie zdążyłbym zareagować. To po prostu było niemożliwe. Wzrok utkwiłem w grocie o ząbkowanych krawędziach, który zaraz mnie zabije. Nie zdążyłem nawet pomyśleć. Poczułem tylko uderzenie z boku i wylądowałem na ziemi, to mnie otrzeźwiło. Leżałem na ziemi, przygnieciony przez Ducha, który uratował mi życie. Cassandra z krzykiem rzuciła się na mężczyznę, przywaliła mu rękojeścią sztyletu. Człowiek nie miał szans. Upadł nieprzytomny na ziemię. Nie zabiła go z bardzo ważnego powodu - musieliśmy dowiedzieć się czego chciał. Przecież mogli być inni. Cholera! W lesie może być armia łuczników! W pierwszej chwili przeraziła mnie ta myśl, w drugiej wydała się absurdalna. Łucznicy w lesie? Od razu armia? Na dwójkę nastolatków? Odetchnąłem z ulgą.
- Dzięki stary. - podrapałem tygrysa za uchem. - Gdyby nie tu już bym nie żył. - podniosłem się z ziemi, gdy kot łaskawie zszedł ze mnie.
- Dzięki siostruś. - powiedziałem do Cassandry, która z niesmakiem przyglądała się mężczyźnie. Schowałem miecz.
- Chyba trzeba go związać ... inaczej może sprawiać kłopoty. - powiedziałem.
<Cass? Schowamy go w szafie, co ty na to? xD >
- Za drzewa! -powiedziałem i pociągnąłem ją za sobą. Na szczęście nasze chatki były otoczone drzewami. Znajdowały się prawie na zupełnym odludziu, za co dziękowałem niebiosom. Przynajmniej było się gdzie ukryć. Przywarłem do pnia szerokiego dębu. Cass skryła się za sąsiednią rośliną. Nie miała przy sobie łuku, za co miałem ochotę ją udusić. Jak można wyjść z domu bez broni?! Gdyby nie cała ta sytuacja, pewnie bym jej za to suszył głowę. Niestety nie był to czas ani miejsce na uwagi względem broni.
- Cass ... nie masz przy sobie jakiejś broni? - szepnąłem w jej kierunku. Siostra wiedziała o co mi chodzi.
- Mam sztylet. - odparowała i wyciągnęła broń. Pokręciłem głową. Sztylet i miecz przeciwko strzałom? Zanim zdołamy dosięgnąć wroga będziemy wyglądem przypominać jeżozwierze, ze strzałami zamiast kolców. Oczywiście Duch skrył się w zaroślach, skąd był niewidoczny. Mądry kotek. Co w końcu poradzi tygrys przeciwko snajperowi? Przełknąłem ślinę i lekko wyjrzałem zza drzewa. Postać zbliżała się do nas. Teraz mogłem zauważyć iż był to mężczyzna, ubrany w brązowy strój z kapturem, który osłaniał jego twarz. Strzała była założona na cięciwę, lecz łuk nie był naciągnięty. Nic dziwnego - utrzymanie naciągniętego łuku nie jest łatwe i w końcu człowiek się zmęczy. A to da nam szansę. Ten facet był zawodowcem. Wiedział o co toczy się gra. Po prawdzie nie miałem zielonego pojęcia dlaczego akurat my. Oczywiście pochodzimy z bogatej rodziny, ale uciekliśmy dawno temu i wyglądamy jakbyśmy przeszli pół świata w tych samych ubraniach. Znaczy się ... ja tak wyglądam. Cassie jest w lepszej formie. Schowałem głowę za drzewo, żeby nie prowokować zakapturzonego.
- Siostruś, on się do nas zbliża. - przełknąłem ślinę. - Mam pewien plan. - powiedziałem. Zobaczyłem że Cassandra przewraca oczami. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę jakie są moje "genialne" plany. Ryzykowne, głupie, niedojrzałe i prawie zawsze coś idzie źle. Jednak to lepsze niż nic.
- Jaki plan? - zapytała. Spojrzałem nerwowo w stronę łucznika. Na szczęście nadal znajdował się poza zasięgiem mojego głosu.
- Idzie między nasze drzewa. Musimy zrobić to szybko. Jak tylko wyceluje w jedno z nas, musimy odskoczyć, a druga osoba zajdzie go od tyłu. Okey? - powiedziałem. To był chyba najmarniejszy plan w moim życiu. Nie czekaj ... pewnie będę miał mnóstwo okazji żeby wykazać się jeszcze gorszymi pomysłami. O ile przeżyję ...
- Jasne, o ile wcześniej nie ustrzeli nas jak kaczki. - zdobyłem się na drętwy uśmiech, gdy usłyszałem słowa siostry. Odliczaliśmy sekundy, kroki były coraz bliżej. Dobyłem z pochwy miecza. Miał piękną czarną rękojeść, owiniętą błyszczącą skórą. Zacisnąłem na niej moją dłoń. Czułem że miecz jest przedłużeniem mojej ręki, wiedziałem że tak powinno być, kiedy miecz jest dopasowany do właściciela. Myślę że podobnie było z łukami. Kroki rozległy się tuż przy nas. Naszych uszu doszedł dźwięk, którego nie można pomylić z niczym innym. Łucznik naciągał cięciwę. Odetchnąłem głęboko i skupiłem się. Rzuciłem siostrze spojrzenie i zgodnie kiwnęliśmy głowami, ściskając w rękach broń. Kiedy grot strzały pojawił się między drzewami, skoczyliśmy w przeciwne strony. Łucznik nagłym ruchem wycelował w Cass i strzelił. Nie widziałem gdzie trafiła strzała, ale nie usłyszałem krzyku siostry, więc to chyba dobry znak. Wyskoczyłem zza drzewa ... prosto na wymierzoną we mnie strzałę. Dojrzałem szyderczy uśmiech na twarzy mężczyzny, gdy ten zwolnił cięciwę. Choćby nie wiem co nie zdążyłbym zareagować. To po prostu było niemożliwe. Wzrok utkwiłem w grocie o ząbkowanych krawędziach, który zaraz mnie zabije. Nie zdążyłem nawet pomyśleć. Poczułem tylko uderzenie z boku i wylądowałem na ziemi, to mnie otrzeźwiło. Leżałem na ziemi, przygnieciony przez Ducha, który uratował mi życie. Cassandra z krzykiem rzuciła się na mężczyznę, przywaliła mu rękojeścią sztyletu. Człowiek nie miał szans. Upadł nieprzytomny na ziemię. Nie zabiła go z bardzo ważnego powodu - musieliśmy dowiedzieć się czego chciał. Przecież mogli być inni. Cholera! W lesie może być armia łuczników! W pierwszej chwili przeraziła mnie ta myśl, w drugiej wydała się absurdalna. Łucznicy w lesie? Od razu armia? Na dwójkę nastolatków? Odetchnąłem z ulgą.
- Dzięki stary. - podrapałem tygrysa za uchem. - Gdyby nie tu już bym nie żył. - podniosłem się z ziemi, gdy kot łaskawie zszedł ze mnie.
- Dzięki siostruś. - powiedziałem do Cassandry, która z niesmakiem przyglądała się mężczyźnie. Schowałem miecz.
- Chyba trzeba go związać ... inaczej może sprawiać kłopoty. - powiedziałem.
<Cass? Schowamy go w szafie, co ty na to? xD >
Od Cassandry CD Anubisa
-Cześć Cassie, co robisz? - usłyszałam głos brata.
Odwróciłam się w jego stronę. Od razu moją uwagę zwróciło jego ubranie. Co prawda nie byłam fanką eleganckich strojów, ale Anubis wyglądał, jakby właśnie stoczył walkę z matką naturą. I to z wynikiem 0:1 dla niego. Jednak tego nie skomentowałam. Zerknęłam w stronę Ducha, który również patrzył się na swego towarzysza.
-Ja? Nic, jak widać.
Skrzywił minę, jakby spodziewał się usłyszeć coś innego. Nie spytałam się, co on porabiał. Nie było takiej potrzeby.
-Dzięki, że pytasz, wszystko u mnie w porządku. Właśnie obudziłem się na drzewie. - przekazał informacje, po czym dotknął swoich zapewne obolałych pleców.
Nagle zmysły mi się wyostrzyły - węch, słuch i wzrok. Widziałam oczami Avari. Wyczułam bicie serca wszystkich obecnych. Wsłuchałam się w odgłosy lasu, który znajdował się obok. Wyłapałam śpiewanie ptaków, świst wiatru. Nic podejrzanego.
-Dziwne... - mruknęłam. Zawsze, gdy Avari decydowała się udostępnić mi swoje zmysły, nie było bezpiecznie. Jednak absolutna cisza.
Zerknęłam w stronę Anubisa. Najwyraźniej on czuł to samo. I nagle nad głową przeleciała mi strzała. Krzyknęłam do brata:
-Schyl się! Strzelają!
Jednak on sam już to wyczuł, kucnął wcześniej, niż się spodziewałam. Wśród drzew czaiła się jakaś postać.
<Anubis?>
Odwróciłam się w jego stronę. Od razu moją uwagę zwróciło jego ubranie. Co prawda nie byłam fanką eleganckich strojów, ale Anubis wyglądał, jakby właśnie stoczył walkę z matką naturą. I to z wynikiem 0:1 dla niego. Jednak tego nie skomentowałam. Zerknęłam w stronę Ducha, który również patrzył się na swego towarzysza.
-Ja? Nic, jak widać.
Skrzywił minę, jakby spodziewał się usłyszeć coś innego. Nie spytałam się, co on porabiał. Nie było takiej potrzeby.
-Dzięki, że pytasz, wszystko u mnie w porządku. Właśnie obudziłem się na drzewie. - przekazał informacje, po czym dotknął swoich zapewne obolałych pleców.
Nagle zmysły mi się wyostrzyły - węch, słuch i wzrok. Widziałam oczami Avari. Wyczułam bicie serca wszystkich obecnych. Wsłuchałam się w odgłosy lasu, który znajdował się obok. Wyłapałam śpiewanie ptaków, świst wiatru. Nic podejrzanego.
-Dziwne... - mruknęłam. Zawsze, gdy Avari decydowała się udostępnić mi swoje zmysły, nie było bezpiecznie. Jednak absolutna cisza.
Zerknęłam w stronę Anubisa. Najwyraźniej on czuł to samo. I nagle nad głową przeleciała mi strzała. Krzyknęłam do brata:
-Schyl się! Strzelają!
Jednak on sam już to wyczuł, kucnął wcześniej, niż się spodziewałam. Wśród drzew czaiła się jakaś postać.
<Anubis?>
~ 9 monet
czwartek, 13 sierpnia 2015
Od Anubisa CD Cassandry
Siedziałem na konarze wielkiego drzewa, skąd miałem doskonały widok na moją chatkę i domek mojej siostry. Obie budowle były mocno krzywe i z pewnością nie przetrwały by porządniejszej wichury. Na szczęście los nam sprzyjał i nie zanosiło się na żaden huragan. Mój zwierzoduch o wdzięcznym imieniu Duch, leżał pod drzewem i obserwował okolicę. Był marnym wspinaczem, no cóż w końcu to tygrys, nie lampart. Uśmiechnąłem się na tę myśl, oczywiście przypomniała mi się "legenda" o Poległych Bestiach, jednym z nich była lamparcica. Nagle Duch podniósł się i zaczął skradać się, utkwił wzrok w jednym punkcie i nietrudno było domyślić się iż poluje. Spojrzałem w kierunku, gdzie utkwił wzrok i zobaczyłem jakąś zbłąkaną kurę o rudym upierzeniu. Właścicielowi z pewnością, nie spodoba się jej śmierć ... ale Duch przecież musi coś jeść, a skoro właściciel nie potrafi upilnować swojego ptaka - to jego problem. Zamknąłem oczy i oparłem się o pień, mimo twardego drewna było mi zadziwiająco wygodnie. Dookoła mnie unosiły się resztki snu, czekając aż tylko pozwolę sobie na odpoczynek. Nie musiały długo czekać.
Był wczesny ranek, kiedy otworzyłem oczy. Słoneczne światło na chwilę oślepiło mnie, ale zaraz oczy przyzwyczaiły się do jaskrawości dnia. Poruszyłem się i prawie od razu tego pożałowałem. Spanie na drzewie w jednej pozycji nie należy do najwygodniejszych. Prawie całe moje ciało zdrętwiało i teraz ruch sprawiał mi ból. Oczywiście nie miałem wyboru - musiałem rozprostować zdrętwiałe mięśnie, żeby moje cierpienie się skończyło. Powoli zsunąłem się z drzewa. Wyciągnąłem się i rozejrzałem w poszukiwaniu Ducha. Niedaleko zobaczyłem kupkę niewielkich, dokładnie obgryzionych kości, lecz tygrysa nie było. Niepokój zacisnął na mnie swoje szpony. A jeśli coś mu się stało? Przecież wiesz że jest równie lekkomyślny jak ty!
- Duch? - krzyknąłem pytająco, jakby spodziewając się że wyskoczy z pobliskiej kępki krzewów. Oczywiście nic takiego się nie stało. Przetarłem oczy i ruszyłem przed siebie. W końcu jest możliwość, że zapodział się gdzieś koło domu. Kiedy doszedłem do mojej chatki, usłyszałem pomruk zza niej. Poszłem więc tam skąd dochodził dźwięk i odetchnąłem z ulgą. Duch stał naprzeciw mojej siostry i jej towarzyszki. Zastanowiłem się co tu robią ... czyżby wiedziały o tym jak "zgubiłem" Ducha? Miałem nadzieję ze nie. Nie lubiłem wychodzić na ofiarę losu przed Cassandrą, która czasami przesadnie traktował rolę starszej siostry, jak na mój gust.
- Cześć Cassie, co robisz? - zapytałem, używając zdrobnienia od Cass. Siostra obrzuciła spojrzeniem mój miecz zawieszony na plecach, oraz niechlujne ubranie. Miałem ochotę spytać się: A czego oczekujesz po gościu śpiącym na drzewach? Jednak powstrzymałem się. Miała w tym temacie odrobinę racji ... ale tylko odrobinę,
<Cassandra?>
~*~
Był wczesny ranek, kiedy otworzyłem oczy. Słoneczne światło na chwilę oślepiło mnie, ale zaraz oczy przyzwyczaiły się do jaskrawości dnia. Poruszyłem się i prawie od razu tego pożałowałem. Spanie na drzewie w jednej pozycji nie należy do najwygodniejszych. Prawie całe moje ciało zdrętwiało i teraz ruch sprawiał mi ból. Oczywiście nie miałem wyboru - musiałem rozprostować zdrętwiałe mięśnie, żeby moje cierpienie się skończyło. Powoli zsunąłem się z drzewa. Wyciągnąłem się i rozejrzałem w poszukiwaniu Ducha. Niedaleko zobaczyłem kupkę niewielkich, dokładnie obgryzionych kości, lecz tygrysa nie było. Niepokój zacisnął na mnie swoje szpony. A jeśli coś mu się stało? Przecież wiesz że jest równie lekkomyślny jak ty!
- Duch? - krzyknąłem pytająco, jakby spodziewając się że wyskoczy z pobliskiej kępki krzewów. Oczywiście nic takiego się nie stało. Przetarłem oczy i ruszyłem przed siebie. W końcu jest możliwość, że zapodział się gdzieś koło domu. Kiedy doszedłem do mojej chatki, usłyszałem pomruk zza niej. Poszłem więc tam skąd dochodził dźwięk i odetchnąłem z ulgą. Duch stał naprzeciw mojej siostry i jej towarzyszki. Zastanowiłem się co tu robią ... czyżby wiedziały o tym jak "zgubiłem" Ducha? Miałem nadzieję ze nie. Nie lubiłem wychodzić na ofiarę losu przed Cassandrą, która czasami przesadnie traktował rolę starszej siostry, jak na mój gust.
- Cześć Cassie, co robisz? - zapytałem, używając zdrobnienia od Cass. Siostra obrzuciła spojrzeniem mój miecz zawieszony na plecach, oraz niechlujne ubranie. Miałem ochotę spytać się: A czego oczekujesz po gościu śpiącym na drzewach? Jednak powstrzymałem się. Miała w tym temacie odrobinę racji ... ale tylko odrobinę,
<Cassandra?>
~ 12 monet
Od Cassandry
Szłam przez las... Byłam sama, ze mną nie było nikogo. Tylko ciemność. Odwróciłam się. Nikt za mną nie szedł. Usłyszałam rozdzierający gardło, przeraźliwy krzyk. Upadłam. Leżałam bez tchu.
Obudziłam w prowizorycznym łóżku, mokra od potu. Przez chwilę, zanim uświadomiłam sobie, co się dzieje, serce biło mi niewiarygodnie szybko.
-To tylko sen. - warknęłam do siebie.
Ten koszmar ciągle mnie dręczył. Może i nie był straszny, ale przywoływał wspomnienia, kiedy uciekłam z domu, razem z Anubisem. To był koszmar, który kiedyś się wydarzył. Wtedy byłam znacznie młodsza i mniej... "nieustraszona?". Gdy już się uspokoiłam, wstałam. Usłyszałam cichy pomruk. Odwróciłam się, a za mną stała Avari, patrząc wyczekująco. Podeszła do mnie, a ja podrapałam ją za uchem. Po chwili na zewnątrz usłyszałam podejrzany dźwięk. Byłam wyczulona na takie typu sprawy. Lubiłam być spokojna, że nic nie czai się za ścianą. Dźwięk przyciągnął również uwagę Avari. Ruszyła w stronę wyjścia, a ja za nią. Na jej smukłej sylwetce odbywała się dumna gra mięśni, gdy tylko szła. Wyjrzałam na zewnątrz, ale natychmiast się uspokoiłam. To był tylko Duch, zwierzoduch mego brata. Popatrzył na mnie swoimi szklistymi oczami w kolorze lodu i warknął. Mimowolnie kąciki moich ust się podniosły. Rozejrzałam się wokoło, szukając Anubisa. Jego chatka znajdywała się 20 metrów od mojej. Nie były piękne, jako, że sami je budowaliśmy. Z pewnością nie wyrośniemy na architektów czy budowlańców. Podeszłam do jego chatki, ale jego nigdzie nie było widać. Po chwili usłyszałam jego głos.
<Anubis?>
Obudziłam w prowizorycznym łóżku, mokra od potu. Przez chwilę, zanim uświadomiłam sobie, co się dzieje, serce biło mi niewiarygodnie szybko.
-To tylko sen. - warknęłam do siebie.
Ten koszmar ciągle mnie dręczył. Może i nie był straszny, ale przywoływał wspomnienia, kiedy uciekłam z domu, razem z Anubisem. To był koszmar, który kiedyś się wydarzył. Wtedy byłam znacznie młodsza i mniej... "nieustraszona?". Gdy już się uspokoiłam, wstałam. Usłyszałam cichy pomruk. Odwróciłam się, a za mną stała Avari, patrząc wyczekująco. Podeszła do mnie, a ja podrapałam ją za uchem. Po chwili na zewnątrz usłyszałam podejrzany dźwięk. Byłam wyczulona na takie typu sprawy. Lubiłam być spokojna, że nic nie czai się za ścianą. Dźwięk przyciągnął również uwagę Avari. Ruszyła w stronę wyjścia, a ja za nią. Na jej smukłej sylwetce odbywała się dumna gra mięśni, gdy tylko szła. Wyjrzałam na zewnątrz, ale natychmiast się uspokoiłam. To był tylko Duch, zwierzoduch mego brata. Popatrzył na mnie swoimi szklistymi oczami w kolorze lodu i warknął. Mimowolnie kąciki moich ust się podniosły. Rozejrzałam się wokoło, szukając Anubisa. Jego chatka znajdywała się 20 metrów od mojej. Nie były piękne, jako, że sami je budowaliśmy. Z pewnością nie wyrośniemy na architektów czy budowlańców. Podeszłam do jego chatki, ale jego nigdzie nie było widać. Po chwili usłyszałam jego głos.
<Anubis?>
~ 6 monet
Subskrybuj:
Posty (Atom)