Schylony obróciłem głowę i dostrzegłem postać między drzewami. Instynktownie odskoczyłem z miejsca w którym stałem. Zaraz potem wbiła się tam strzała. Miała brązowe drzewce, grot w kształcie liścia z ząbkowaną krawędzią i końcówki lotek zabarwione na czerwono. Nigdy jeszcze nie spotkałem się z taką bronią, bo trzeba wam wiedzieć że każdy łucznik ma charakterystyczne strzały, które czasami mają cechy wspólne z krajem jego pochodzenia, miastem czy jakąś grupą do której dany człowiek należy. To że nie skojarzyłem strzały, jeszcze niczego nie oznaczało. O wiele gorzej gdyby moja siostra jej nie zidentyfikowała. Była łuczniczką i znała się na tych sprawach, bardziej niż ja. Rzuciłem jej szybkie spojrzenie.
- Za drzewa! -powiedziałem i pociągnąłem ją za sobą. Na szczęście nasze chatki były otoczone drzewami. Znajdowały się prawie na zupełnym odludziu, za co dziękowałem niebiosom. Przynajmniej było się gdzie ukryć. Przywarłem do pnia szerokiego dębu. Cass skryła się za sąsiednią rośliną. Nie miała przy sobie łuku, za co miałem ochotę ją udusić. Jak można wyjść z domu bez broni?! Gdyby nie cała ta sytuacja, pewnie bym jej za to suszył głowę. Niestety nie był to czas ani miejsce na uwagi względem broni.
- Cass ... nie masz przy sobie jakiejś broni? - szepnąłem w jej kierunku. Siostra wiedziała o co mi chodzi.
- Mam sztylet. - odparowała i wyciągnęła broń. Pokręciłem głową. Sztylet i miecz przeciwko strzałom? Zanim zdołamy dosięgnąć wroga będziemy wyglądem przypominać jeżozwierze, ze strzałami zamiast kolców. Oczywiście Duch skrył się w zaroślach, skąd był niewidoczny. Mądry kotek. Co w końcu poradzi tygrys przeciwko snajperowi? Przełknąłem ślinę i lekko wyjrzałem zza drzewa. Postać zbliżała się do nas. Teraz mogłem zauważyć iż był to mężczyzna, ubrany w brązowy strój z kapturem, który osłaniał jego twarz. Strzała była założona na cięciwę, lecz łuk nie był naciągnięty. Nic dziwnego - utrzymanie naciągniętego łuku nie jest łatwe i w końcu człowiek się zmęczy. A to da nam szansę. Ten facet był zawodowcem. Wiedział o co toczy się gra. Po prawdzie nie miałem zielonego pojęcia dlaczego akurat my. Oczywiście pochodzimy z bogatej rodziny, ale uciekliśmy dawno temu i wyglądamy jakbyśmy przeszli pół świata w tych samych ubraniach. Znaczy się ... ja tak wyglądam. Cassie jest w lepszej formie. Schowałem głowę za drzewo, żeby nie prowokować zakapturzonego.
- Siostruś, on się do nas zbliża. - przełknąłem ślinę. - Mam pewien plan. - powiedziałem. Zobaczyłem że Cassandra przewraca oczami. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę jakie są moje "genialne" plany. Ryzykowne, głupie, niedojrzałe i prawie zawsze coś idzie źle. Jednak to lepsze niż nic.
- Jaki plan? - zapytała. Spojrzałem nerwowo w stronę łucznika. Na szczęście nadal znajdował się poza zasięgiem mojego głosu.
- Idzie między nasze drzewa. Musimy zrobić to szybko. Jak tylko wyceluje w jedno z nas, musimy odskoczyć, a druga osoba zajdzie go od tyłu. Okey? - powiedziałem. To był chyba najmarniejszy plan w moim życiu. Nie czekaj ... pewnie będę miał mnóstwo okazji żeby wykazać się jeszcze gorszymi pomysłami. O ile przeżyję ...
- Jasne, o ile wcześniej nie ustrzeli nas jak kaczki. - zdobyłem się na drętwy uśmiech, gdy usłyszałem słowa siostry. Odliczaliśmy sekundy, kroki były coraz bliżej. Dobyłem z pochwy miecza. Miał piękną czarną rękojeść, owiniętą błyszczącą skórą. Zacisnąłem na niej moją dłoń. Czułem że miecz jest przedłużeniem mojej ręki, wiedziałem że tak powinno być, kiedy miecz jest dopasowany do właściciela. Myślę że podobnie było z łukami. Kroki rozległy się tuż przy nas. Naszych uszu doszedł dźwięk, którego nie można pomylić z niczym innym. Łucznik naciągał cięciwę. Odetchnąłem głęboko i skupiłem się. Rzuciłem siostrze spojrzenie i zgodnie kiwnęliśmy głowami, ściskając w rękach broń. Kiedy grot strzały pojawił się między drzewami, skoczyliśmy w przeciwne strony. Łucznik nagłym ruchem wycelował w Cass i strzelił. Nie widziałem gdzie trafiła strzała, ale nie usłyszałem krzyku siostry, więc to chyba dobry znak. Wyskoczyłem zza drzewa ... prosto na wymierzoną we mnie strzałę. Dojrzałem szyderczy uśmiech na twarzy mężczyzny, gdy ten zwolnił cięciwę. Choćby nie wiem co nie zdążyłbym zareagować. To po prostu było niemożliwe. Wzrok utkwiłem w grocie o ząbkowanych krawędziach, który zaraz mnie zabije. Nie zdążyłem nawet pomyśleć. Poczułem tylko uderzenie z boku i wylądowałem na ziemi, to mnie otrzeźwiło. Leżałem na ziemi, przygnieciony przez Ducha, który uratował mi życie. Cassandra z krzykiem rzuciła się na mężczyznę, przywaliła mu rękojeścią sztyletu. Człowiek nie miał szans. Upadł nieprzytomny na ziemię. Nie zabiła go z bardzo ważnego powodu - musieliśmy dowiedzieć się czego chciał. Przecież mogli być inni. Cholera! W lesie może być armia łuczników! W pierwszej chwili przeraziła mnie ta myśl, w drugiej wydała się absurdalna. Łucznicy w lesie? Od razu armia? Na dwójkę nastolatków? Odetchnąłem z ulgą.
- Dzięki stary. - podrapałem tygrysa za uchem. - Gdyby nie tu już bym nie żył. - podniosłem się z ziemi, gdy kot łaskawie zszedł ze mnie.
- Dzięki siostruś. - powiedziałem do Cassandry, która z niesmakiem przyglądała się mężczyźnie. Schowałem miecz.
- Chyba trzeba go związać ... inaczej może sprawiać kłopoty. - powiedziałem.
<Cass? Schowamy go w szafie, co ty na to? xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz